[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Podobno Malonowi przydzielono naro\ny gabinet - zauwa\ył Tyler.
- Z oknami na południowy zachód. Nie będzie taki zachwycony, kiedy zaczną się prawdziwe upały -
skomentował Spence. - W górnej szufladzie szafy znajdziesz segregator z napisem "Towarzystwa
Ubezpieczeniowe".
Nieco zdziwiony Flynt wyciągnął wspomniany segregator, a Tyler w tym czasie zrobił miejsce na
biurku. Poza pierwszymi i ostatnimi stronami zawartość segregatora bynajmniej nie dotyczyła
ubezpieczeń.
- O cholera! - mruknął Tyler pod nosem, przerzucając papiery. On i Flynt szybko porządkowali
odnalezione materiały, Spence tymczasem sprawdzał zawartość komputera.
Od czasu do czasu wydawali zduszone okrzyki na widok szczególnie inkryminującego dokumentu.
- To istny dynamit, zdolny wysadzić pół okręgu w powietrze - stwierdził Spence. - Zbierajmy się, nie-
długo zacznie się poranny obchód!
W tym momencie zadzwonił komórkowy telefon Tylera.
- Słucham, tu Murdoch! - Zakląwszy pod nosem, powiedział do telefonu: - Potrzebuję dwudziestu
ezterech godzin. Odezwę się, jak tylko wszystko będzie gotowe. - Umilkł na dłu\szą chwilę. - Tak, dwóch
albo trzech. Zobaczymy się w ambasadzie. Daj znać w przypadku zmiany planów.
Wyłączywszy telefon, zwrócił się do kompanów:
- Dzwonił mój kontakt z wywiadu wojskowego. Ty, Spence, jeszc\e o tym nie wiesz, ale po tym, jak
Luke zlokalizował miejsce przetrzymywania dowódcy, zrobiło się gorąco. Dosłownie. Jest cię\ko ranny.
Ma twarz poharataną od szrapnela. Parę godzin temu był operowany w polowym szpitalu gdzieś w głębi
d\ungli, ale mo\e stracić wzrok.
W pokoju zapadło cię\kie milczenie. Luke Callaghan był ich kolegą z Akademii Wojskowej i
współtowarzyszem wojny w Zatoce Perskiej.
- Zwijajmy się - szepnął lynt. - Trzeba się przygotować. Mam nadzieję, \e razem z samochodem nie
straciłeś paszportu? - zapytał, zwracając się do Spence'a.
- Nie, powinien być u mnie w domu. Mam nadzieję, \e po drodze wytłumaczycie mi dokładniej, co
jest grane - odparł Spence, zacierając ślady ich bytności w swoim byłym gabinecie i gasząc światła.
Drugi dzień pobytu nad stawem upłynął niemal identycznie jak pierwszy. Pete siedział nad wodą,
próbując złowić rybę na przynętę dostarczoną przez jednego z dwóch trudnych do rozró\nienia aniołów
stró\ów. Kiedy Ellen kazała mu wło\yć kapok, chłopak gorąco zaprotestował.
- Mo\e dotąd nie pływałem, ale wiem, jak się to robi.
Trzeba po prostu machać rękami. O tak - tu zademonstrował ruchy podobne do kraula - i jednocześnie
kopać z całej siły nogami. Wiem, bo oglądałem "Słoneczny patrol" z tymi superfacetkami. Kiedy
dorosnę, te\ zostanę ratownikiem.
Ellen westchnęła w duchu. Nie miała pojęcia, \e jej syn regularnie ogląda telewizyjny serial z galerią
półnagich "króliczków" prosto z "Playboya".
Wokół panował spokój. Od czasu do czasu pojawiały się anonimowo wyglądające osoby, zapewne
nale\ące do pilnującej ją i Pete'a ekipy.
Siadła na werandzie, zastanawiając się, gdzie teraz jest Spence i co robi. Czy naprawdę straciła głowę
dla mę\czyzny, który wywróoił jej \ycie do góry nogami? Rozsądek mówił jej, \e nie mo\e kochać
człowieka, którego właściwie nie zna i o którym nic nie wie. Ale czy kiedykolwiek w \yciu kierowała się
rozsądkiem? Najpierw wbrew woli ojca wyszła za spotkanego przypadkiem \ołnierza, a potem oddała
serce mę\czyznie bez nazwiska i przeszłości i uwierzyła, \e zostanie z nią na zawsze.
Teraz tamte marzenia rozpływały się jak złoty sen.
Po Spensie zostanie jej wspomnienie dwu cudownych nocy oraz niechcianych wakacji' w miejscu, w
którym wolałaby się nigdy nie znalezć.
Zbli\ają się święta Bo\ego Narodzenia. Musi pomyśleć o prezentach dla Pete'a - nowym rowerze i
psie. Nie mo\e sprawić synowi zawodu, zwłaszcza teraz. Zabawa w policjantów i złodziei wkrótce się
skończy i Pete musi pogodzić się z faktem, \e ich \ycie będzie wyglądało tak samo jak przed pojawieniem
się Spence'a. Ze znowu są sami i sami muszą walczyć o przetrwanie. Musi mu to jakoś osłodzić.
Co ja właściwie robię w tej głuszy, z dala od domu, którym zawładnęli obcy ludzie z pistoletami?
Jakim cudem moje \ycie zamieniło się z dnia na dzień w widowisko z telewizyjnego dreszczowca? Co
jeszcze mo\e mnie spotkać?
Nie, tak dłu\ej być nie mo\e, postanowiła Ellen. Musi na powrót wziąć swój los we własne ręce. Daje mu
trzy dni, licząc od wczoraj. Je\eli do tego czasu nic się nie
/ .
zmieni, wróci z Pete'em do domu, choćby miała jechać autostopem.
Spotkali się w prywatnym gabinecie klubowej restauracji. Tyler wprowadził Spence'a tylnym wejściem.
Flynt przyszedł wcześniej, zamówił dla wszystkich potę\ne porcje polędwicy z grilla, po czym odprawił
kelnera, dając mu pokazny napiwek.
- Nareszcie zjem coś przyzwoitego - ucieszył się Spence. - W tym motelu mo\na zamówić co
najwy\ej chipsy z torebki albo batoniki.
Tyler rzucił okiem na zegarek.
- Lecimy wyczarterowanym samolotem za trzy godziny - oświadczył. - Spence, ty musisz zostać.
Dowody, jakie zebrałeś, są wystarczająco mocne, \eby je przekazać FBI. Kiedy ju\ federalni przejmą
sprawę w swoje ręce, mo\esz wrócić do swojej pani. Będziemy oczywiście w stałym kontakcie.
Gdyby coś poszło nie tak, będziesz nas krył.
- Jasne - odparł Spence.
- O Westinie nadal brak wieści,- ciągnął Tyler. - Jednak pierwszym naszym zadaniem będzie
przetransportowanie Luke'a do przyzwoitego szpitala, najlepiej do Stanów.
Na myśl o rannym Luke'u, któremu grozi utrata wzroku, Spence nagle stracił apetyt.
- Powinniście lecieć we trzech. Dwóch wkracza do ak;cji, a . trzeci zabezpiecza tyły - powiedział.
- Tak by było najlepiej - zgodził się Tyler. - Ale skoro poruszyłeś gniazdo szerszeni, musisz teraz
zostać, \eby je zlikwidować. Nikt tego za ciebie nie zrobi.
- Zastanawiam się, czy nie wciągnąć w to Ricky' ego - odezwał się Flynt.
- Ricky'ego Mercado? No wiesz! - obruszył się Tyler. - Słuchajcie, póki wywiad wojskowy szuka
dowódcy, mamy szansę wywiezć Luke' a z tej przeklętej d\ungli. Ja pojadę po niego, dobrze znam
teren.
- Ja te\ - dodał Flynt.
- Ale nie tak jak ja. Poza tym w śmigłowcu mo\e zabraknąć miejsca dla nas obu.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]