[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Chyba masz rację. Strasznie zawracam ci głowę. Jesteś niezwykle
cierpliwy. - Odwróciłam się do sprzedawczyni, która czekała z pełnym
nadziei uśmiechem. - Ile to kosztuje? - Cena, którą podała, wcale nie była
tak straszliwa, jak się obawiałam, jednak nim zdążyłam poprosić o
zapakowanie wazy, Cal zaproponował niższą kwotę. Przez chwilę targowali
się. Podejrzewam, że jego zielone oczy i uśmiech były w stanie zdziałać to,
czego nie osiągnęłoby się uwagą, że cena jest zbyt wysoka.
Może zresztą byłam stronnicza? Sama za taki uśmiech dałabym mu tę
cholerną wazę za darmo.
- Nie wiem, jak ci dziękować. Jesteś... - zamierzałam powiedzieć
kochany", uznałam jednak, że to zbyt gorące określenie dla nowego
przyjaciela. Poprzestałam na wymownym geście, którym sugerowałam, że
bez niego nie dałabym sobie rady. Oczywiście była to spora przesada. Z
pewnością nie obyłoby się bez nerwów, musiałabym też więcej zapłacić, ale
przecież poradziłabym sobie. Trzeba jednak przyznać, że z nim było zna-
cznie przyjemniej.
- Teraz ty musisz mi pomóc wybrać parasol dla Jaya - powiedział,
biorąc mnie pod rękę, gdy wyszliśmy na ulicę. Słońce ciągle świeciło,
odbijając się w miedzianych garnkach i kubkach, których stosy leżały na
71
RS
straganach. Na rogu jakiś zespól wygrywał Jingle Bells", ale wszelki urok
dnia nagle gdzieś zniknął. Przez cały ranek, kiedy Cal na mnie patrzył,
dotykał mojej ręki lub mówił coś miękkim, lekko chropawym głosem,
starałam się zapomnieć o Jayu.
Mój mózg sygnalizował, że zachowanie Cala nie ma żadnego
znaczenia, lecz moje zmysły nie przyjmowały tego do wiadomości.
Wiedziałam, że nie mam prawa czuć... sama nie wiem, co to było. No nie,
strasznie kręcę. Uczucie było nowe i całkiem niespodziewane, ale doskonale
je rozpoznawałam. Tak czy inaczej, nie miałam prawa czuć zazdrości. To
zupełnie tak, jakby Don był zazdrosny o Cala.
Zatrzymał się przy straganie ze starymi narzędziami.
- Nie chcesz poszukać czegoś dla Dona?
- Dla Dona?
- Może jakiś drobiazg, który upewni go, że o nim myślisz? - Sięgnął po
mosiężną miarkę. Miałam niejasne uczucie, że chce mnie sprawdzić, jakby
odgadł, że przez cały ten czas ani razu nie pomyślałam o Donie. -
Kolekcjonerzy uwielbiają stare narzędzia.
- Naprawdę? - Mój głos wydał się dziwnie skrzekliwy. Co się, do
diabła, ze mną dzieje? Nie dość, że Don całkiem
wyleciał mi z głowy, to nawet do niego nie zadzwoniłam. A przecież
zapewniałam go, że wszystko w porządku... że rozumiem, dlaczego nie
może odwiezć mnie na dworzec... że dam znać, jak dojadę na miejsce...
A przecież wcale nie było w porządku. Tygrysica zbuntowała się i nie
chciała już zajmować trzeciego miejsca. Po samochodzie. I po zrzędliwej
matce.
72
RS
- Nie zaszkodzi, jeśli się dzień lub dwa pomartwi - powiedziałam i
zamarłam ze zdziwienia, że się na to odważyłam. Ale niebo nie zwaliło się
na moją głowę, a ziemia nie przestała się kręcić. Cal też ciągle się
uśmiechał, mimo że zdradziłam, jak wstrętnie traktuję swojego chłopca. -
Wyślę mu kartkę z Muzeum Techniki. Ale zostawmy teraz Dona. -
Odłożyłam na stragan mosiężny przyrząd. - Czuję, że Jay gotów pociąć twój
film na miliony kawałków, jeśli go zdenerwujesz.
Cal roześmiał się. Szczerze i tak głośno, że kilka osób odwróciło
głowy. Wśród nich wysoka brunetka o zapierającej dech w piersiach
urodzie, która od jakiegoś czasu kręciła się przy straganie, udając
zainteresowanie starym kluczem francuskim.
Akurat! Nie zamierzałam czekać, aż zacznie grać rolę bezradnej
kobietki i spróbuje przyciągnąć uwagę Cala, prosząc o radę. Zdecydowanie
wzięłam go pod rękę i uniosłam znacząco brwi. Spadaj, pomyślałam.
Dziewczyna spojrzała zdziwiona i wzruszyła ramionami. Nie dziw się, że
chciałam spróbować, mówiły jej oczy.
- Mam rację? - spytałam, kierując Cala do sklepu, nim dostrzegł
brunetkę. Chociaż to przecież bez znaczenia. Mógł ją sobie zobaczyć.
Jednakże... - No, powiedz?
- Bezsprzecznie - odparł, ciągle się śmiejąc. - Jay jest artystą, więc
trudno się dziwić, że ma temperament.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]