[ Pobierz całość w formacie PDF ]
najszybciej. Wsiadły po prostu na rower i odjechały, by po paru minutach znalezć się znów nad
jeziorem. Tu było nadal jasno, słonecznie i ciepło. Dzieci rozłożyły się na trawiastej plaży i przez
dłuższą chwilę w milczeniu patrzały na czystą, srebrną, marszczącą się delikatnie wodę, po której
wiatr gonił srebrne kreski piany.
- Można się wściec - powiedziała Maśka ze złością. - To naprawdę najpaskudniejsza rzecz,
jaka mi się zdarzyła ostatnio. Ratujemy go i ratujemy, gonimy za nim, żałujemy go, poświęcamy
się, cierpimy głód i pragnienie, tracimy cały dzień - i nagle okazuje się, że to było zupełnie na nic!
- Rzeczywiście - przyznała Emilka kiwając głową. - Wygląda na to, że się po prostu
wygłupiłyśmy.
- E, wcale nie! - zawołał Michałek. - Czy jeśli człowiek robi coś uczciwego, czego inni nie
chcą, to znaczy że się wygłupił? Nie, to znaczy, że ci inni się wygłupili. Robi się uczciwe rzeczy po
prostu dlatego, że - tak trzeba!
- To prawda - przyznała Maśka po namyśle. - Gdybyśmy w ogóle nie próbowali pomóc
Grubaskowi, bylibyśmy ostatnimi łajdakami.
- No, ale teraz? - spytała Emilka bezradnie. - Co teraz zrobimy?
- Zjemy sobie - rzekł Michał - podwieczorek!
To mówiąc zdjął torbę z bagażnika roweru i wydobył z niej dwie pozostałe butelki oranżady
oraz paczkę słonych paluszków.
- Nie mam wiele, ale to co mam, jest wasze - rzekł jak prawdziwy kolega.
Otworzyli butelki i napili się rozkosznie po uszy, choć oranżada była już odrobinę ciepła i
straciła większość swych bąbelków. Gdy tak sobie siedzieli i popijali zagryzając słonymi
paluszkami, usłyszeli zbliżający się ochrypły głos, który wyśpiewywał pod niebiosa:
Kiedy chodziłem jeszcze do szkoły podstawowej
do nauki nie miałem ochoty ani głowy.
Dyrektor mi poradził, bym raczej pasał krowy
i więcej nie poszedłem do szkoły podstawowej.
Przy słowach pasał krowy na skraju plaży ukazała się budząca odrazę postać Plugawego
Pawełka, który śpiewał idąc na bosaka brzegiem jeziora, z rękami w kieszeniach i plastykową torbą
pod pachą. Przy słowach do szkoły podstawowej Plugawy Pawełek zauważył, że nie jest na plaży
sam, więc urwał śpiew na wysokiej nucie i splunął w toń jeziora.
- Co wy tu robicie? - spytał niegrzecznie.
- Jemy podwieczorek - oschle odpowiedziała Maśka.
- Widzę - zauważył Plugawy Pawełek z paskudnym uśmieszkiem - że nie macie zbyt
obfitego wyboru dań.
- Ano, nie mamy - potwierdziła Maśka przez zęby, a Emilka dodała:
- Chyba sam najlepiej wiesz, co się stało z naszymi rogalikami!
- I topionym serkiem! - dorzuciła Maśka.
- Tak, wiem - odparł bezczelnie Plugawy Pawełek. - Zjadłem wam to wszystko z
największym smakiem! - zarechotał, patrząc na rozgniewane miny dziewczynek. - Ale nie
gniewajcie się tak strasznie - dodał. - %7łycie was jeszcze nauczy, że można bez żalu oddać ostatnie
rogaliki, a jednak nie cierpieć głodu. Tu oto, w tej plastykowej torbie, znajduje się kawał
domowego placka z kruszonką, oraz cała pieczona kura. Siądzmy sobie razem i przy miłym posiłku
postarajmy się zawrzeć coś w rodzaju przyjazni.
- Przypuszczam - powiedziała Maśka bez ogródek - że kura jest kradziona.
- A placek - dodała Emilka - został zabrany podstępnie jakiemuś bezbronnemu dziecku.
- Mylicie się! - zakrzyknął Plugawy Pawełek gorąco. - Mylicie się najzupełniej! Placek
otrzymałem w prezencie od pewnej kumoszki, zaś kura, cóż, kura po prostu przechodziła obok
mnie i ni stąd ni zowąd sama wskoczyła mi w ramiona.
- I upiekła się na miejscu - dodał Michał wybuchając wariackim śmiechem.
- Bez głupich dowcipów - skarcił go Plugawy Pawełek. - Posuń no się, chłopcze, i wez stąd
ten rowerek. Zaczynajmy!
Była to rzeczywiście wspaniała uczta. Kura, upieczona na złoty kolor, posypana
majerankiem i ziołami, była wyjątkowo smaczna bez względu na to, czy sama wskoczyła
Pawełkowi w ramiona, czy też on ją objął, nie prosząc o zgodę. Placek domowy zaś rozpływał się
po prostu w ustach. Kiedy z kury zostały już tylko drobne kosteczki, a z placka nie zostało ani
okrucha, Maśka oblizała palce, wytarła ręce w szorty i powiedziała, że czuje się jak w niebie.
- A raczej - dodała zaraz - czułabym się jak w niebie, gdyby nie to, że męczy mnie
wspomnienie biednych Błotniaków i tego nieszczęsnego Grubaska.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]